Gdy ponownie
otworzyłam oczy zobaczyłam, że Nicka już nie ma. Najwyraźniej dostał to, co
chciał. W pole mojego wzroku ponownie wszedł Jacob.
- Czego
jeszcze?! – krzyknęłam. Spojrzał na mnie z politowaniem.
- Dobra,
puśćcie ją. I tak nie ma dokąd uciec. – powiedział, przeciągając każdą sylabę i
rzucając mi resztki bluzki.
- Jak nie? –
usłyszałam głos Maxa.
- Nie
zwieje… Prawda? – zwrócił się do mnie. Nie odpowiedziałam. Patrzyłam się tylko
na niego. Po raz pierwszy od trzech lat zdjęłam maskę i dopuściłam do siebie
moje prawdziwe uczucia. Wszystkie pragnienia, wszystkie nadzieje, wszystkie
marzenia – nagle to wszystko uderzyło we mnie jak taran.
Nie wiem co takiego było w moim spojrzeniu, ale po raz pierwszy odkąd pamiętam pokazałam komuś moje prawdziwe uczucia. Nie było buntowniczego, zadziornego wzroku ciskającego gromy. Było cierpienie, zawód, coś co mówiło ,,Dałeś mi powód, żebym to zrobiła, więc oczekuj konsekwencji”… Wiedziałam jak skończy się ta historia. Niewielu ludzi może wybrać sobie czas swojej śmierci. Ja właśnie postanowiłam, że wybiorę.
Nie wiem co takiego było w moim spojrzeniu, ale po raz pierwszy odkąd pamiętam pokazałam komuś moje prawdziwe uczucia. Nie było buntowniczego, zadziornego wzroku ciskającego gromy. Było cierpienie, zawód, coś co mówiło ,,Dałeś mi powód, żebym to zrobiła, więc oczekuj konsekwencji”… Wiedziałam jak skończy się ta historia. Niewielu ludzi może wybrać sobie czas swojej śmierci. Ja właśnie postanowiłam, że wybiorę.
Jacob cofnął
się o krok, a potem wybiegł z magazynu. Przeniosłam spojrzenie na Maxa i Adama.
Oni też odwrócili się i wyszli. Usłyszałam szczęk zamka, ale nie przejęłam się
tym. Zostałam sama ze swoimi łzami i myślami. Nie wiem, jak długo stałam bez
ruchu, ale w pewnym momencie coś mnie tknęło. Powoli podeszłam do jednego ze
stołów roboczych. Otworzyłam szufladę. Nie było. Otworzyłam kolejną i jeszcze
jedną. W końcu, w ostatniej, jaka została znalazłam małe opakowanie. Ostrożnie
otworzyłam je i wyjęłam jedną z żyletek. Patrzyłam na nią długo. Ile czasu
minęło, odkąd miałam ją w ręku ostatni raz? Dwa lata? Dwa i pół?
Przyłożyłam
ją do nadgarstka. Ręka mi zadrżała, kiedy robiłam pierwsze nacięcie. Na skórze
pojawiły się kropelki krwi. Śmierć nie jest straszna. Śmierć jest wyzwoleniem.
Ale jeszcze
nie teraz.
Rzuciłam
żyletką. Usłyszałam brzdęk, gdy upadła na podłogę. Oni dostaną za to, co
zrobili. Już ja o to zadbam.
W mojej
głowie zaczął kształtować się plan. Rozejrzałam się po magazynie, żeby
sprawdzić co mam pod ręką. Szafa! Podbiegłam do niej i otworzyłam drzwi.
Zobaczyłam tylko małą szmatę leżącą na górnej półce. Podniosłam ją z
obrzydzeniem.
- To nie
jest szmata. – powiedziałam nagle sama do siebie. – To ubranie!
I faktycznie
tak było. Trzymałam w ręku stare, zatęchłe ubranie robocze. Założyłam je
szybko. Lepsze to niż nic.
Nagle
usłyszałam łoskot, jakby ktoś pukał czymś w szklaną szybę, a potem skrzek
ptaka. Ale gdzie? Tu nie ma…
Zobaczyłam
małą plamkę światła na jednej ze ścian. Szybko odwróciłam głowę w drugą stronę.
Przysłonięte kawałkiem dykty, na wysokości trzech metrów umieszczone było małe
okno. Już wiedziałam co zrobię. Podeszłam z powrotem do szafy i zaczęłam ją
pchać. Mebel był duży i ciężki, ale ruszył się. W ten sposób przeciągnęłam ją
pod przeciwległą ścianę. Znajdowała się teraz idealnie pod oknem.
Przy
drzwiach oparta stała mała drabinka. Wzięłam ją szybko i ustawiłam obok szafy.
Takiej determinacji nie czułam w sobie jeszcze nigdy. Wiedziałam, że moje życie
się kończy, ale przynajmniej będzie to zakończenie w wielkim stylu. DO kieszeni
wsadziłam sobie mały młotek. Stojąc na najwyższym szczeblu, używając gałek przy
drzwiach jako podpórek na nogi wspięłam się na tyle, by stanąć na szafie. Udało
się.
Szybko
odsunęłam dyktę od ramy okna. Obawiałam się, że będzie przymocowana, ale gdzie
tam. Światło, jakie wdarło się do środka prawie mnie oślepiło. Wzięłam młotek i
z całej siły uderzyłam w szybę. Rozpadła się na milion kawałeczków. Na tyle,
ile mogłam oczyściłam szybę z mniejszych części i przelazłam na drugą stronę,
stając na okiennym gzymsie. Spojrzałam w dół. Pode mną była wydeptana ziemia.
- Okej.
Dobrze Alex, weź się w garść. – mruknęłam i zanim mój umysł zdążył
zaprotestować skoczyłam.
Wylądowałam
w przysiadzie, podpierając się rękami. Wzięłam głęboki wdech. Już po wszystkim.
,,Oni dostaną za swoje” – powtarzałam w głowie jak mantrę. - ,,Oni dostaną za
swoje. Oni dostaną za swoje”. Wstałam i podeszłam do drzwi magazynu, żeby
stamtąd spojrzeć na drogę. Nie wyglądało to dobrze. Nie miałam pojęcia gdzie
jestem. Cholera. Nagle usłyszałam klakson i chwilę później obok mnie zatrzymał
się niebieski minivan. Zza miejsca kierowcy wyglądała do mnie przyjazna twarz
jakiegoś faceta.
- Zgubiłaś
się? – zapytał lustrując mnie wzrokiem.
-Tak trochę. – odpowiedziałam siląc się na
uśmiech, Wyszło to jednak dość żałośnie. ,,Oni dostaną za swoje” – powtórzyłam
w myślach parę razy, aby dodać sobie otuchy.
- A gdzie
chcesz iść? I czemu masz na sobie takie ubranie? To jakaś nowa moda, czy co? –
zaśmiał się z własnego żartu.
- Założyłam
się z koleżanką. – mruknęłam, starając wykrzesać z siebie choć odrobinkę
radości. Facet patrzył na mnie jakby nie bardzo wiedział o czym ja mówię.
- No dobra słuchaj, podwieźć cię? –
zesztywniałam. ,,Uspokój się” – skarciłam się w duchu. – ,,On ci nic nie
zrobi.”
- Poproszę.
– powiedziałam żałośnie. Nie byłam przekonana czy to dobry pomysł. Ale cóż,
innego wyjścia nie miałam. Sama nie trafię, nawet gdyby ktoś powiedział mi jak
iść.
- Wsiadaj. –
powiedział koleś. – Gdzie chcesz jechać?
- Na
komendę. – szepnęłam. Facet spojrzał na mnie jak na wariatkę.
- Gdzie?? –
zawołał.
- Na
komendę. – powtórzyłam głośniej i ukryłam twarz w dłoniach. Za dużo emocji.
Negatywnych emocji. Ten gest chyba przekonał kierowcę, że coś jest nie tak.
- Jasne. –
wymruczał, po czym zapalił silnik, szepcząc coś pod nosem o zakładach i
konsekwencjach.
Facet
jeszcze kilka razy zaczynał rozmowę, ale ja odpowiadałam monosylabami. Nie
mogłam przestać myśleć. O mnie, o Jacobie, o paczce żyletek ukrytej w domu tak
dobrze, że nawet ja o nich zapomniałam. Ale z tego się nie wychodzi. To zostaje
na zawsze. Depresja… Po raz pierwszy nazwałam tak ostatnie trzy lata spędzone w
gimnazjum. Po raz pierwszy przyznałam, że to jest to. Zaczęłam uświadamiać
sobie bagno, w jakie wpakowywałam się stopniowo, powoli, ale skutecznie. Trzy
lata walki z demonami, głosami i podszeptywaniami w głowie. Nie dałam razy.
Przegrałam.
Tak, ja,
buntownicza, pyskata, zadziorna Alexandra White, przegrałam. Przegrałam walkę z
samą sobą. Ostatnią walkę w moim życiu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz