poniedziałek, 14 sierpnia 2017

Dym - rozdział 6

- Wysiadasz? – usłyszałam głos kierowcy. Wyjrzałam przez okno. Staliśmy naprzeciwko wielkiego gmachu. Napis na fasadzie głosił ,,Komenda Miejskiej Policji”.
- Dziękuję. – mruknęłam. Zaraz potem uświadomiłam dobie, jak obcesowo to zabrzmiało, więc uśmiechnęłam się (na tyle ile mogłam) i powtórzyłam: - Dziękuję!
Facet popatrzył na mnie badawczo.
- Tak właściwie, to co się stało? – zapytał, jakby dopiero teraz mnie zobaczył.
- Nic, wszystko… wszystko w porządku. – powiedziałam powoli. Nic nie było w porządku. Ale spokojnie. Już niedługo… - Czemu pan pyta? – zapytałam nagle.

- Masz strasznie rozczochrane włosy. I mokre policzki. I… - wytężył wzrok – Siniaki na nadgarstkach. – Spojrzałam na swoje ręce. Pokrywały je fioletowe sińce.
- Och… - wyjąkałam. – Musiałam się gdzieś przewrócić. To nic takiego, naprawdę. – powiedziałam, odwracając się. Zaczęłam iść w kierunku wejścia do budynku.
Stanęłam przed szklanymi drzwiami. Wzięłam głęboki oddech.  - Już niedługo to wszystko się skończy. – pocieszałam się w duchu.
Otworzyłam drzwi i skierowałam się do recepcji.
- Tak? – burknęła przysadzista kobieta siedząca za biurkiem. Miała na sobie kombinezon policyjny.
- Nazywam się Alexandra White. Chciałabym… chciałabym zgłosić n-napaść i… - recepcjonistka podniosła wzrok i spojrzała na mnie.
- W co ty sobie pogrywasz? – spytała, strzelając balona z gumy do żucia.
- S-słucham? – zapytałam zszokowana. Ja? Pogrywam?
- Myślisz, że mało mamy takich przypadków? Jakiego pranka kręcicie? Mandat oduczy was robienia sobie jaj z policji?! Idź mi stąd, mała i przestań się wygłupiać! – Co?!
- Proszę pani. – powiedziałam ostro. Czułam jak powoli odżywa we mnie dawna buta. To chyba  dobry znak. – Nie żartuję. Oni…
- NIE ROZUMIESZ PO POLSKU?! ZA TOBĄ SĄ DRZWI, JUŻ CIĘ TU NIE MA!!! – ryknęła nagle recepcjonistka. Zamarłam.
- Proszę pani, pani obowiązkiem jest mi pomóc i mnie wysłuchać! – powiedziałam zimno.
- NIE BĘDSZIESZ MI MÓWIĆ CO MAM ROBIĆ!! – Ja nie. Bez słowa odwróciłam się i podeszłam do najbliższej półki. Podniosłam z niej gruby tom i rzuciłam nim w stronę biurka. Zanim wyszłam z budynku, kątem oka zobaczyłam jak recepcjonistka zerka okiem na tytuł: ,,Kodeks policyjny”.
Lekki wietrzyk owiał moją twarz.
Dotarło do mnie to, co właśnie się stało.
Ostatnie półtorej godziny spędziłam na wyrywaniu się Jacobowi, uciekaniu przez okno, podróży autem z obcym gościem i wykłócaniem się z wredną recepcjonistką.
Dlaczego ja? Po raz pierwszy pomyślałam o konsekwencjach dzisiejszego wieczoru. Wyobraziłam sobie Nicka śmiejącego się ze zdjęć w jego aparacie. Wyobraziłam sobie Jacoba cieszącego się z łez i przerażenia widniejącego na mojej twarzy. Wygrali. Bezprecedensowo, wygrali.
Po raz kolejny złamali prawo. I po raz kolejny nie poniosą konsekwencji.
Ta myśl uderzyła we mnie jak taran.
Nie poniosą konsekwencji.
Usiadłam na ławce stojącej obok komendy. Nawet nie zauważyłam kiedy z moich oczu zaczęły ciec łzy, a ręce drżeć niekontrolowanie.
* * * * *
- Jake, nie ma opcji, żebyśmy to zrobili.  – powiedział Nick, siedzący przed komputerem.
- Jest.. – mruknąłem. Co się ze mną dzieje? Od wyjścia z magazynu czułem się… dziwnie.
Nie tak to miało wyglądać. Te zdjęcia to miała być tylko zmyłka. Mieliśmy ich nawet nie robić.
To był pomysł Adama. Żeby mieć zabezpieczenie, na wszelki wypadek, gdyby faktycznie coś wypaplała. Ale mieliśmy ich nigdzie nie wysyłać. A teraz… Teraz zmieniamy plan
- Spieralaj! – usłyszałem swój głos. Nie panowałem nad emocjami. Wciąż czułem na sobie jej spojrzenie… Oczy mówiące mi: ,,Dałeś mi powód, żebym to zrobiła, więc oczekuj konsekwencji”.
- Stary, nie… - krzyknął Nick.
- CO NIE!? – ryknąłem. Odtrąciłem Nicka i podszedłem do komputera. Szybko wybrałem zdjęcie. Sekunda zastanowienia i...
- Jake, kurwa, nie! – usłyszałem krzyk Adama.
Enter.
Zapadła cisza. Każdy z nas we własnej wyobraźni analizował konsekwencje tego, co zrobiłem. Wiedziałem, że wpatrują się we mnie z niedowierzaniem. Nie dbałem o to. Z moich oczy ciekły łzy.
- Jake… co się stało? – zapytał Nick, powoli podchodząc do mnie i kładąc mi rękę na plecach. Odwróciłem się strącając rękę. Gdy w końcu odezwałem się miał dziwnie wysoki głos.
- To było złe. – wyszeptałem.
- To ty to zrobiłeś. – wtrącił Max. – Dlaczego?
- Nie to! To co zrobiliśmy w ogóle. Ona… My… my za to zapłacimy. I nie mówię tu sądzie czy więzieniu. Pożałujemy tego. Ja.. Ja to wiem. Alex… - po raz pierwszy wypowiedziałem jej imię. – Alex była… bardzo fajną dziewczyną. A my to spierdoliliśmy…
Czułem, że nie przeoczyli tego, że powiedziałem  ,,była”
* * * * *
Powoli zaczynało się ściemniać. Dochodziła osiemnasta. Wstałam z ławki i ruszyłam chodnikiem. Nie zwracałam uwagi na to, gdzie idę. Nogi same mnie wiodły.
Stanęłam w ciemnym zaułku, ślepej uliczce znajdującej się niedaleko naszego domu. Wyjęłam siódmą cegłę pa prawo od tej pękniętej. Nie musiałam nawet liczyć, powtarzałam ten ruch wiele razy. Za cegłą ukryta była paczka żyletek. Uśmiechnęłam się pod nosem. Takie ,,niespodzianki” poukrywałam w różnych miejscach w mieście. Zauważyłam, że paczka była otwarta. Brakowało dwóch ostrzy.
- Ktoś tu był. – uświadomiłam sobie. Ciekawe. Wyjęłam jedną z żyletek. Kiedyś zastanawiałam się w jaki sposób umrę. Wtedy stawiałam na skok z wysokiego budynku. Teraz nie było na to czasu.
Przyłożyłam ostrze do skóry. Drugi raz w tego dnia. Tym razem nie zrobiłam jednak poziomego nacięcia.
Z całej żyły, od łokcia aż po dłoń trysnęła krew. Zawyłam. Nie wiem, czy z bólu, cierpienia czy rozpaczy. A może dlatego, że przypomniałam sobie twarz Natalie płaczącej w moje ramię.
- Tylko ty mnie rozumiesz – zaszlochała wtedy. – Nie odchodź nigdy, proszę.
A może dlatego, że oczyma wyobraźni ujrzałam mój wymarzony dom z trawnikiem, na którym mój mąż bawi się z naszym synkiem. Obydwaj śmiali się głośno.
Rozcięłam żyłę na drugiej ręce. Nie kontrolowałam już wylewających się ze mnie emocji. Osunęłam się po ceglanej ścianie i zamknęłam oczy.
- To twoja wina. Ty mnie zabiłeś… - mruknęłam, nie wiedząc do kogo tak właściwe kieruję te słowa.
Po drugiej stronie ulicy trzasnęły drzwi, ale Alex tego nie usłyszała. Odpływała w mroki śmierci.
* * * * *
Biegłem szybko, potykając się o własne nogi. Minęło parę miesięcy, odkąd ostatni raz sięgnąłem po żyletkę. Tak właściwie nie wiem nawet, czyje one były. Znalazłem je za cegłą w zaułku, niedaleko mojego domu.
Co ja zrobiłem!? Gdzie jest teraz Alex?! Jakie myśli chodzą jej po głowie?! I… dlaczego, kurwa mać, wysłałem te zdjęcia!? Nie dość miałem już problemów!?
Biegłem jeszcze szybciej, starając się nie zwracać uwagi na wrzaski Nicka dobiegające z domu.
Skręciłem w tak dobrze znaną mi uliczkę. Już podbiegłem do cegły, już ją wysuwałem… gdy nagle ją zobaczyłem.
* * * * *
Stał nade mną, zszokowany. Jak mnie znalazł? Nieważnie… Mój umysł działał na zwolnionych obrotach. Nie czułam już nawet bólu.
- Ponieś konsekwencje… - wyszeptałam. Głowa opadła mi na pierś. ,,To koniec” – uświadomiłam sobie. – Widzę anioły… - wycharczałam i zamknęłam oczy. Na zawsze.
* * * * *
Przysadzista recepcjonistka na komendzie rutynowo zaczęła swój dzień pracy – sprawdziła skrzynkę maliową policji. Jakież było jej zdumienie, gdy jedną z nowych wiadomości okazało się być zdjęcie.
Zdjęcie półnagiej, przerażonej dziewczyny z rozczochranymi blond włosami.
Treścią maila były dwa słowa:
Przepraszam.

Jacob.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz