- Wysiadasz?
– usłyszałam głos kierowcy. Wyjrzałam przez okno. Staliśmy naprzeciwko
wielkiego gmachu. Napis na fasadzie głosił ,,Komenda Miejskiej Policji”.
- Dziękuję.
– mruknęłam. Zaraz potem uświadomiłam dobie, jak obcesowo to zabrzmiało, więc
uśmiechnęłam się (na tyle ile mogłam) i powtórzyłam: - Dziękuję!
Facet
popatrzył na mnie badawczo.
- Tak
właściwie, to co się stało? – zapytał, jakby dopiero teraz mnie zobaczył.
- Nic,
wszystko… wszystko w porządku. – powiedziałam powoli. Nic nie było w porządku.
Ale spokojnie. Już niedługo… - Czemu pan pyta? – zapytałam nagle.
- Masz
strasznie rozczochrane włosy. I mokre policzki. I… - wytężył wzrok – Siniaki na
nadgarstkach. – Spojrzałam na swoje ręce. Pokrywały je fioletowe sińce.
- Och… -
wyjąkałam. – Musiałam się gdzieś przewrócić. To nic takiego, naprawdę. – powiedziałam,
odwracając się. Zaczęłam iść w kierunku wejścia do budynku.
Stanęłam
przed szklanymi drzwiami. Wzięłam głęboki oddech. - Już niedługo to wszystko się skończy. –
pocieszałam się w duchu.
Otworzyłam
drzwi i skierowałam się do recepcji.
- Tak? – burknęła
przysadzista kobieta siedząca za biurkiem. Miała na sobie kombinezon policyjny.
- Nazywam
się Alexandra White. Chciałabym… chciałabym zgłosić n-napaść i… -
recepcjonistka podniosła wzrok i spojrzała na mnie.
- W co ty
sobie pogrywasz? – spytała, strzelając balona z gumy do żucia.
- S-słucham?
– zapytałam zszokowana. Ja? Pogrywam?
- Myślisz,
że mało mamy takich przypadków? Jakiego pranka kręcicie? Mandat oduczy was
robienia sobie jaj z policji?! Idź mi stąd, mała i przestań się wygłupiać! –
Co?!
- Proszę
pani. – powiedziałam ostro. Czułam jak powoli odżywa we mnie dawna buta. To
chyba dobry znak. – Nie żartuję. Oni…
- NIE
ROZUMIESZ PO POLSKU?! ZA TOBĄ SĄ DRZWI, JUŻ CIĘ TU NIE MA!!! – ryknęła nagle
recepcjonistka. Zamarłam.
- Proszę
pani, pani obowiązkiem jest mi pomóc i mnie wysłuchać! – powiedziałam zimno.
- NIE BĘDSZIESZ
MI MÓWIĆ CO MAM ROBIĆ!! – Ja nie. Bez słowa odwróciłam się i podeszłam do
najbliższej półki. Podniosłam z niej gruby tom i rzuciłam nim w stronę biurka.
Zanim wyszłam z budynku, kątem oka zobaczyłam jak recepcjonistka zerka okiem na
tytuł: ,,Kodeks policyjny”.
Lekki wietrzyk
owiał moją twarz.
Dotarło
do mnie to, co właśnie się stało.
Ostatnie
półtorej godziny spędziłam na wyrywaniu się Jacobowi, uciekaniu przez okno,
podróży autem z obcym gościem i wykłócaniem się z wredną recepcjonistką.
Dlaczego
ja? Po raz pierwszy pomyślałam o konsekwencjach dzisiejszego wieczoru.
Wyobraziłam sobie Nicka śmiejącego się ze zdjęć w jego aparacie. Wyobraziłam
sobie Jacoba cieszącego się z łez i przerażenia widniejącego na mojej twarzy. Wygrali.
Bezprecedensowo, wygrali.
Po
raz kolejny złamali prawo. I po raz kolejny nie poniosą konsekwencji.
Ta
myśl uderzyła we mnie jak taran.
Nie
poniosą konsekwencji.
Usiadłam
na ławce stojącej obok komendy. Nawet nie zauważyłam kiedy z moich oczu zaczęły
ciec łzy, a ręce drżeć niekontrolowanie.
* * * * *
- Jake, nie ma opcji, żebyśmy to
zrobili. – powiedział Nick, siedzący
przed komputerem.
- Jest.. – mruknąłem. Co się ze mną
dzieje? Od wyjścia z magazynu czułem się… dziwnie.
Nie tak to miało wyglądać. Te zdjęcia to
miała być tylko zmyłka. Mieliśmy ich nawet nie robić.
To był pomysł Adama. Żeby mieć
zabezpieczenie, na wszelki wypadek, gdyby faktycznie coś wypaplała. Ale
mieliśmy ich nigdzie nie wysyłać. A teraz… Teraz zmieniamy plan
- Spieralaj! – usłyszałem swój głos. Nie
panowałem nad emocjami. Wciąż czułem na sobie jej spojrzenie… Oczy mówiące mi: ,,Dałeś
mi powód, żebym to zrobiła, więc oczekuj konsekwencji”.
- Stary, nie… - krzyknął Nick.
- CO NIE!? – ryknąłem. Odtrąciłem Nicka
i podszedłem do komputera. Szybko wybrałem zdjęcie. Sekunda zastanowienia i...
- Jake, kurwa, nie! – usłyszałem krzyk
Adama.
Enter.
Zapadła cisza. Każdy z nas we własnej
wyobraźni analizował konsekwencje tego, co zrobiłem. Wiedziałem, że wpatrują
się we mnie z niedowierzaniem. Nie dbałem o to. Z moich oczy ciekły łzy.
- Jake… co się stało? – zapytał Nick,
powoli podchodząc do mnie i kładąc mi rękę na plecach. Odwróciłem się strącając
rękę. Gdy w końcu odezwałem się miał dziwnie wysoki głos.
- To było złe. – wyszeptałem.
- To ty to zrobiłeś. – wtrącił Max. –
Dlaczego?
- Nie to! To co zrobiliśmy w ogóle. Ona…
My… my za to zapłacimy. I nie mówię tu sądzie czy więzieniu. Pożałujemy tego.
Ja.. Ja to wiem. Alex… - po raz pierwszy wypowiedziałem jej imię. – Alex była…
bardzo fajną dziewczyną. A my to spierdoliliśmy…
Czułem, że nie przeoczyli tego, że
powiedziałem ,,była”
* * * * *
Powoli
zaczynało się ściemniać. Dochodziła osiemnasta. Wstałam z ławki i ruszyłam
chodnikiem. Nie zwracałam uwagi na to, gdzie idę. Nogi same mnie wiodły.
Stanęłam
w ciemnym zaułku, ślepej uliczce znajdującej się niedaleko naszego domu.
Wyjęłam siódmą cegłę pa prawo od tej pękniętej. Nie musiałam nawet liczyć, powtarzałam
ten ruch wiele razy. Za cegłą ukryta była paczka żyletek. Uśmiechnęłam się pod
nosem. Takie ,,niespodzianki” poukrywałam w różnych miejscach w mieście. Zauważyłam,
że paczka była otwarta. Brakowało dwóch ostrzy.
-
Ktoś tu był. – uświadomiłam sobie. Ciekawe. Wyjęłam jedną z żyletek. Kiedyś
zastanawiałam się w jaki sposób umrę. Wtedy stawiałam na skok z wysokiego
budynku. Teraz nie było na to czasu.
Przyłożyłam
ostrze do skóry. Drugi raz w tego dnia. Tym razem nie zrobiłam jednak poziomego
nacięcia.
Z
całej żyły, od łokcia aż po dłoń trysnęła krew. Zawyłam. Nie wiem, czy z bólu,
cierpienia czy rozpaczy. A może dlatego, że przypomniałam sobie twarz Natalie
płaczącej w moje ramię.
-
Tylko ty mnie rozumiesz – zaszlochała wtedy. – Nie odchodź nigdy, proszę.
A może
dlatego, że oczyma wyobraźni ujrzałam mój wymarzony dom z trawnikiem, na którym
mój mąż bawi się z naszym synkiem. Obydwaj śmiali się głośno.
Rozcięłam
żyłę na drugiej ręce. Nie kontrolowałam już wylewających się ze mnie emocji.
Osunęłam się po ceglanej ścianie i zamknęłam oczy.
-
To twoja wina. Ty mnie zabiłeś… - mruknęłam, nie wiedząc do kogo tak właściwe
kieruję te słowa.
Po
drugiej stronie ulicy trzasnęły drzwi, ale Alex tego nie usłyszała. Odpływała w
mroki śmierci.
* * * * *
Biegłem szybko, potykając się o własne
nogi. Minęło parę miesięcy, odkąd ostatni raz sięgnąłem po żyletkę. Tak
właściwie nie wiem nawet, czyje one były. Znalazłem je za cegłą w zaułku,
niedaleko mojego domu.
Co ja zrobiłem!? Gdzie jest teraz Alex?!
Jakie myśli chodzą jej po głowie?! I… dlaczego, kurwa mać, wysłałem te
zdjęcia!? Nie dość miałem już problemów!?
Biegłem jeszcze szybciej, starając się
nie zwracać uwagi na wrzaski Nicka dobiegające z domu.
Skręciłem w tak dobrze znaną mi uliczkę.
Już podbiegłem do cegły, już ją wysuwałem… gdy nagle ją zobaczyłem.
* * * * *
Stał
nade mną, zszokowany. Jak mnie znalazł? Nieważnie… Mój umysł działał na zwolnionych
obrotach. Nie czułam już nawet bólu.
-
Ponieś konsekwencje… - wyszeptałam. Głowa opadła mi na pierś. ,,To koniec” –
uświadomiłam sobie. – Widzę anioły… - wycharczałam i zamknęłam oczy. Na zawsze.
* * * * *
Przysadzista
recepcjonistka na komendzie rutynowo zaczęła swój dzień pracy – sprawdziła skrzynkę
maliową policji. Jakież było jej zdumienie, gdy jedną z nowych wiadomości
okazało się być zdjęcie.
Zdjęcie
półnagiej, przerażonej dziewczyny z rozczochranymi blond włosami.
Treścią
maila były dwa słowa:
Przepraszam.
Jacob.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz