sobota, 29 lipca 2017

Dym - Rozdział 3

Minął tydzień. Natalie zaczęła chodzić do szkolnego psychologa. Bardzo źle zniosła tamto wydarzenie. Z drugiej strony, co się dziwić. Sama wpakowała się w kłopoty, w ogóle wychodząc z nimi gdziekolwiek. ,,Trzymaj emocje na wodzy” – powiedziała mi kiedyś mama. - ,,W dzisiejszym świecie nie ufa się ludziom.”

Ja chodziłam napięta, obserwując otoczenie baczniej niż zwykle. Gdy szłam korytarzem, czasem widziałam głowy kumpli Jacoba albo jego samego, chowające się szybko, jakby chciały pozostać niezauważone. Ale nie mieli pojęcia, że zadarli z największym szpiegiem szkolnym wszech czasów. Błyskawicznie potrafię wykryć, czy ktoś za mną idzie, po co i dlaczego.
Dziwiło mnie tylko, że dali spokój Nat. Najwyraźniej wyeliminowali ją jako zagrożenie. Skupiają się na mnie. Może to i dobrze, bo ona naprawdę nie jest w dobrym stanie. Dzwoni do mnie o trzeciej w nocy, nękana koszmarami, płacze prawie na każdej przerwie, a ja dobrze wiem co jest w tym wszystkim najgorsze: nie można nawet powiedzieć nikomu, czemu się płacze. Też to przerabiałam. Jedyna różnica polega na tym, że Nat może wyżalić się mi, bo też tam byłam. Ja nie miałam nikogo. Zauważyłam jednak, że dziewczyna boi się o tym rozmawiać z kimkolwiek. Ale czy trzeba się dziwić?
Wszędzie gdzie pojawiał się Jacob z ekipą, pojawiał się też dym. Biały, gryzący, palący w nos. Ale czy był to dym po kokainie, czy po zwykłych elektrykach nie wiedziałam.
W komórkach w szkole, w toaletach, w piwnicy, w szatni – wszędzie potwornie śmierdziało. Zorientowałam się też, że ten zapach był tu już wcześniej. Tyle że wcześniej nie zwracałam na niego uwagi. Był obcy i nieważny. Teraz już wiem skąd jest. A co najważniejsze – wiem, gdzie jest osoba, która ten dym produkuje.
Na historii ja i Jacob nie odzywaliśmy się do siebie. 5 razy zbierałam się, żeby pójść do pani Jackson, żeby mnie przesadziła, ale koniec końców zawsze odchodziłam. Nie mogłam się zdobyć. Nie umiałam. Dlaczego? Mimo, że sama przed sobą nie chciałam tego przyznać – kochałam Jake’a. Bez względu na to co robił, jaki był, gdzie jarał i co, jak wielkim dupkiem i palantem był – byłam w nim zakochana. I to tak naprawdę mocno.
* * * * *
Był piątek. Historia. Jak zwykle bez słowa zajęłam swoje miejsce obok Jacoba. Jak zwykle bez słowa wyjęłam z plecaka zeszyt i podręcznik. Jak zwykle bez słowa zaczęłam robić notatkę.
- Natalie się boi, co? – prawie wzdrygnęłam się. Byłam tak odzwyczajona od tonu jego głosu… Teraz patrzyłam tylko na niego, mimo, że miałam wielką, bardzo dużą ochotę się odezwać. Ale to też nauczyłam się poskramiać.  – Nic nie mów. Przecież wiedzę, że tak. Każdy głupi by to zauważył. – Cały czas wpatrywałam się w niego kącikiem oczu. W ten sposób spojrzenie wyglądało groźniej i bardziej tajemniczo. – A ty? Czemu ty się nie boisz? Mam ci, nie wiem, złamać rękę albo zapoznać z moją prawą pięścią? – Czyli o to chodziło z tym śledzeniem! Chcieli mnie zastraszyć, chociaż na pewno zobaczyć też czy czasem nie mam zamiaru wybrać się z wizytą do pokoju nauczycielskiego, żeby w razie czego móc interweniować i, jak to ujął Jacob - ,,zapoznać mnie ze swoją prawą pięścią”. Debile.
- I ty, i ja wiemy, że wystarczy jeden twój ruch w stronę moją albo Natalie i macie przejebane. To dlatego przez dwa tygodnie nic nam nie zrobiliście. – powiedziałam, odwracając głowę tak, aby widział mnie całą.
- I ty, i ja wiemy, że Natalie nic nie powie. Tylko z tobą mamy problem. – powiedział to takim tonem, że serce naprawdę podeszło mi do gardła. Nie dałam jednak tego po sobie poznać, jak zwykle. Chociaż, iskierka lęku musiała pojawi się w moich oczach, zanim zdążyłam mrugnąć. A może zdradziły mnie palce, kurczowo zaciśnięte na blacie ławki. Rozluźniłam je powoli, starając się nie wzbudzić Jego podejrzeń. W każdym razie, uśmiechnął się zwycięsko. Jak widać, jest lepszym obserwatorem niż mi się wydaje. – Widzisz? Boisz się. – powiedział. Czyli miałam rację.
- Czego wy chcecie? – syknęłam, patrząc mu w oczy. Jakby nie patrzeć, czułam się osaczona. Nie wiedziałam na ile zdolny jest Jacob, ale zdawał się wiedzieć, że nie będę miała oporów przed wygadaniem wszystkiego nauczycielom. Chyba, że mnie zastraszą. Kuźwa, czy oni nie widzą, że stoimy w miejscu?! Ani ja (i Natalie, ale z nią już się rozprawili), ani oni nie mogą zrobić kroku. Niestety.
- Dobrze wiesz. Cały czas ci nie ufamy. – lustrował mnie spojrzeniem.
- Wzajemnie. – odpowiedziałam zimno. Przez moment w jego oczach błysnęło mi coś jakby… smutek? Nie, niemożliwe. Nie on. Nie Jacob.
- Czemu jesteś taka? – zapytał mnie nagle po chwili mierzenia mnie spojrzeniem. Teraz nie miałam już wątpliwości. Jego przeraźliwe błękitne tęczówki wpatrywały się we mnie z przygnębieniem. Co on, kuźwa, kombinuje? Szybko odwróciłam wzrok, starając się nie wyobrażać sobie za wiele. Znając go, ściemnia, a ja naprawdę nie chciałam się teraz po raz kolejny boleśnie rozczarowywać.
- Jaka? – powiedziałam ostrożnie, patrząc gdzieś w zeszyt.
- Taka… wredna i nieufna. Nie mogłabyś, nie wiem… polubić mnie czy coś? – Błyskawicznie odwróciłam głowę. Chłopak patrzył na mnie z nadzieją. Mimo to, gdzieś w głębi jego oczu dostrzegłam błysk rozbawienia. Chyba, nie wiem. Byłam tak roztrzęsiona, że nie myślałam racjonalnie.
- Przepraszam, że mam problem z zaufaniem, ale jeżeli dajesz komuś wszystko, a ten ktoś traktuje to jak nic, to coś w tobie pęka! – wykrzyknęłam, nie zwracając uwagi na to, że pani Jackson przerwała swój monolog i patrzyła na mnie z dezaprobatą. Miałam to gdzieś. Jakim prawem on, ON, wypowiada się na temat mojego zaufania? Ludzie z klasy nie mieli pojęcia o co chodzi, ale wyczuli napięcie między mną  i Jacobem. Napięcie ciągnące się całymi dniami.
- Złamanie ręki to wcale nie jest zły pomysł. – usłyszałam syk gdzieś koło swojego ucha. Obróciłam głowę i zobaczyłam twarz Jacoba znajdującą się milimetry od moje. Chciałam odskoczyć, ale się powstrzymałam. Nie boję się go. Prawda?
- Pójście do pokoju nauczycielskiego też nie. – odcięłam się.
- Tylko spróbuj. – powiedzieliśmy nagle obydwoje, jak na komendę. W tym momencie dotarło do mnie, jakich kretynów z siebie robimy. Najwyraźniej dotarło to też do pani Jackson, bo sekundę później usłyszałam jej wrzask.
- NIE MAM POJĘCIA, CO TU SIĘ WYPRAWIA, ALE JEŻELI NATYCHMIAST SIĘ NIE UCISZYCIE TO OBYDWOJE WYLĄDUJECIE U DYREKTORA!!!! – Nauczycielka machała rękami na wszystkie strony, z wyrazem czystej furii na twarzy. Popatrzyłam na nią lodowatym wzrokiem i powoli usiadłam w ławce. Chwilę potem zrobił to Jacob, nie spuszczając ze mnie wzroku, jakby się bał, że za chwilę wrzasnę ,,On pali kokainę, proszę pani!”.
- Zajebiste okazywanie miłości, Don Juanie! – usłyszałam szept Nicka za sobą. Do kogo on mówił? Do Jacoba!?
- Zamknij się, bo usłyszy! – warknął Jacob. Stłumiłam chęć odwrócenia się. Musiałam dowiedzieć się więcej, a gwałtowne ruchy raczej nie pomagają przy udawaniu, że masz gdzieś rozmowę kogoś innego.
Nie odezwali się już jednak. Przez całą lekcję ja i Jacob siedzieliśmy cicho. Obydwoje tak samo napięci i gotowi do działania. Obydwoje z mięśniami przygotowanymi do ruchu. Obydwoje dokładnie lustrujący otoczenie. Miałam jednak wrażenie, że kierują nami dwa różne powody. Swojego nie byłam pewna, jego – jeszcze mniej.
Następne 35 minut było koszmarem. Do dezaprobatycznych spojrzeń innych już dawno przywykłam, ale tym razem dręczyły mnie jeszcze myśli, w tym jedna, którą tak usilnie starałam się przegonić. Wiedziałam jedno – ta gierka musi się skończyć. Mi i Jacobowi pozostało niewiele czasu.
Dzwonek. Boże, dzięki ci. Wypadłam na korytarz, zanim pani Jackson zdążyła przywołać mnie do siebie i kazać wytłumaczyć się. Jacob wyleciał za mną. Poczułam jego rękę na swoim ramieniu.
- Czego chcesz? – warknęłam, strząsając jego dłoń. Odwróciłam się. Wyglądał jakby zaraz miał zemdleć. Cisza. Już miałam odejść, gdy nagle wypalił:
- Zaprosić cię do kina.
C-co? Zatkało mnie. Po raz pierwszy w życiu naprawdę nie wiedziałam co powiedzieć.
- Co?!
- Proszę. Wiem, że ostatnio spieprzyłem, ale prawda jest taka, że… podobasz mi się.
- Słucham?! – wrzasnęłam, nie dlatego, że mnie zszokował, ale dlatego, że powtórzył słowa, które zawsze chciałam zapomnieć. I nigdy nie umiałam.
- Proszę. Wiem, że ostatnio spieprzyłem, ale prawda jest taka, że… podobasz mi się. Od samego początku… Wiem, że możesz mnie nienawidzić, ale błagam, daj mi szansę. – I dałam mu. Bo nie mogłam wiedzieć, co wydarzy się dokładnie 2 tygodnie później.
- Myślałaś, że ktoś, ktokolwiek mógłby zakochać się w kimś takim jak ty? W takiej szmacie? W takim gównie? To jesteś jeszcze bardziej jebnięta, niż wyglądasz. – Sens jego słów doparł do mnie dopiero po sekundzie. Poczułam łzę spływającą po moim policzku. Nie myślałam już. Słyszałam tylko jego rechot.
Incydent z Jackiem. Wszystko znowu stanę mi przed oczami. Te wszystkie sceny, obrazy, które tak usilnie starałam się przegonić przez ostatnie 3 lata – wszystko to uderzyło we mnie ze zdwojona siłą. Poczułam się, jakbym dostała cios pięścią w brzuch. Zakręciło mi się w głowie.
- Hej, wszystko okej? – usłyszałam jak przez mgłę głos Jacoba.
- Nie. – warknęłam, odchodząc od niego. Usłyszałam jak idzie za mną. – Daj mi spokój! – krzyknęłam, odwracając się gwałtownie i uderzając głową w jego pierś. Upadłam. Wyciągnął do mnie rękę. Odtrąciłam ją i wstałam sama. Spojrzałam na Jacoba oczami pełnymi niezrozumienia i przerażenia.
- Będę na ciebie czekał o 15.00 jutro pod szkołą. – powiedział nagle z niezwykłą pewnością siebie. Miałam ochotę wyśmiać go, ale nie mogłam. Nie umiałam. Ja… kochałam go. Jak cholera. A on zapraszał mnie do kina. Jutro. O piętnastej.

- Taa.. Tak. – wykrztusiłam, po czym odwróciłam się i uciekłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz