piątek, 28 lipca 2017

Dym - rozdział 2

- Hej, Alex! – usłyszałam, gdy wyszłam z sali. Natalie. Ekstra. Mówiłam, że po lekcji będzie wszystko okej?
- Co jest? – odkrzyknęłam nie odwracając głowy. Trzymałam ją podniesioną wysoko, tak jak zawsze. Nie patrzyłam pod nogi, ale nigdy się nie potykałam.
- Co teraz? – Nat dobiegła do mnie. Tuż za nią dreptała Julie.
- Nic, już koniec lekcji. – powiedziałam. Na szczęście. Pobiegłam do szatni i błyskawicznie zabrałam kurtkę z szafki. Wybiegając ze szkoły potrąciłam kogoś. Charlie. Cholera.
Naciągnęłam kaptur od bluzy na głowę i schyliłam się, mając nadzieję, że mnie nie zauważy.
- Idziesz już do domu? – Kurwa!! Ściągnęłam kaptur i wyprostowałam się, starając się wyglądać normalnie.
- Tak, już tak. A ty? – odpowiedziałam, siląc się na spokojny ton.
- Też. Już po lekcjach… – Zaczął. Pamiętam, jak usłyszałam to po raz pierwszy. ,,Ej, Alexandra… Już po lekcjach… I tak sobie pomyślałem, że może… zostalibyśmy razem godzinę na świetlicy?”. Wtedy jeszcze nie chodził z Rachel. Uśmiechnęłam się, na wspomnienie jego przerażonej twarzy i trzęsących się kolan.
- Wiem. A co? – odpowiedziałam, śmiejąc się w duchu.
- Może pogralibyśmy w piłkę? – powiedział, patrząc na mnie z wyczekiwaniem.
- Nie ma sprawy. Muszę tylko iść do domu się przebrać. – uwielbiałam grać w nogę. To chyba jedyna rzecz, która trzyma mnie jeszcze na ziemi. Nagle przed oczami stanął mi blask i głębia tych cholernych, błękitnych oczu. ,,Nie. Już nie tylko nożna.” – przemknęło mi przez głowę. Odrzuciłam od siebie tę myśl, rozpaczliwie próbując przegonić także świadomość, że to prawda. Nie odfrunęłabym, gdybym nie mogła zabrać tych oczu. Wygrałeś, kretynie. Wygrałeś. Masz rację. Jutro znów będę cię uwielbiać. Jutro, pojutrze…
- Spierdalaj! – mruknęłam, zaciskając oczy, żeby nie płakać.
- Co? – usłyszałam głos Charliego.
- Nie, nic... – odpowiedziałam półprzytomnie. – Toaleta. – wymamrotałam, pokazując w stronę szkoły. Chłopak kiwnął głową, przynajmniej tak mi się zdawało. Wbiegłam przez drzwi, znów kogoś potrącając. Nie odwróciłam się, żeby zobaczyć kto to. Pobiegłam pędem nie do łazienki, lecz do biblioteki. Wleciałam przez drzwi, otwierając je na oścież. Wszyscy natychmiast zwrócili wzrok w moją stronę. Z drugiego pomieszczenia wypadła bibliotekarka z furią wymalowana na twarzy. Gdy zobaczyła mnie, rozluźniła się. To nie był pierwszy raz, kiedy bliska płaczu wpadałam do biblioteki, wyrywając przy okazji drzwi z zawiasów.
- Przynajmniej zamknij drzwi. – mruknęła za mną z uśmiechem, gdy potrąciłam krzesło biegnąc. Skierowałam się szybko w stronę tak dobrze znanego mi regału. Chwyciłam dwie książki i zaniosłam je bibliotekarce, pani Sophie.
- Znowu? Przecież czytałaś to już milion razy! – zawołała, gdy zobaczyła, jakie książki wybrałam. Miała rację. ,,Iskra” i ,,Wybrańcy” Kristin Cashore. Znałam to na pamięć.
- Wie pani, jak to jest z książkami. Zawsze lubi się do nich wracać. – powiedziałam i uśmiechnęłam się niewinnie. Prawie zapomniałam, że jeszcze przed chwilą chciałam poryczeć się na środku dziedzińca.
Bibliotekarka z uśmiechem wypożyczyła mi książki, ja wzięłam je i poszłam z powrotem na dziedziniec. Autobusy już pojechały. Przynajmniej nie będzie mnie nikt zaczepiał, a do domu i tak mam mniej niż kilometr. Mogę się przejść.
Wzięłam torbę i już miałam przejść przez bramę, gdy nagle usłyszałam czyjeś wołanie.
- O, Alex! Cześć, gdzie idziesz? – Nie. Nie, nie, nie, nie! Okej, okej, weź się w garść! Przecież to tylko jeden zjeb. Nie z takimi się rozmawiało. Coś jednak podpowiadało mi, że to nie jest tylko jedna osoba. Że razem z nim idzie więcej osób. Odwróciłam się. Miałam rację. Razem z nim szedł Adam, Nick, Max i… Natalie!?
- O Jacob! Cześć, co robisz? – zawołałam tym samym przyjaznym tonem co on. Jedyną różnicą było to, że moje słowa ociekały sarkazmem a oczy ciskały gromy. Chłopak w odpowiedzi zaśmiał się tylko. Wywróciłam oczami, obróciłam się  i zaczęłam iść w swoją stronę, z jak zawsze wysoko podniesioną głową, modląc się w duchu, żeby się nie potknąć. Mój wyraz twarzy pozostawał spokojny i władczy, mimo, że w środku wszystko się we mnie wywracało. Ale mówiłam już, że grę aktorską ruchów i mimikę twarzy mam opanowaną do perfekcji. Jeżeli ktoś nie usłyszy bicia mojego serca, które dudni tak, że mam wrażenie, że zaraz wyleci mi z piersi, spoconych dłoni i lekko drgających palców, nie ma szans zauważyć, że jestem niespokojna. Moja postawa wyraża bezgraniczną pewność siebie, mówi ,,Luz, mam wszystko pod kontrolą”. Mimo, że absolutnie wszystko się jebie.
- Idziesz z nami? – usłyszałam Nat za sobą. Dziewczyna biegła w moją stronę.
- Gdzie? – zapytałam, nie odwracając się.
- Za sklep. Tam jest, wiesz, pusto i…
- I co? – zapytałam nie zmieniając wyrazy twarzy.
 - Chcemy zajarać. – wyrzuciła z siebie Nat na wydechu. Lekko podniosłam brwi do góry i spojrzałam na nią. Nie dała jednak po sobie poznać, jak bardzo zszokowała mnie ta informacja. Nat też jara!? Od kiedy!? - Idziesz z nami? – Nat ponowiła swoje pytanie. W duchu parsknęłam śmiechem. Moja ,,przyjaciółka” mówi o sobie, że jest otwarta i wierzy w ludzi. Ja stwierdzam, że bardziej pasuje tu ,,przewidywalna i naiwna do bólu”. Ale cóż, przywykłam już do tego, że tylko ja mam takie pesymistyczne podejście do świata.
Dobrze, błyskawiczna analiza: Nat chce, żebym poszła z nimi, bo boi się jarać sama. Czyli jak nie pójdę, jest szansa, że nie zapali. Z drugiej strony, jeżeli mnie tam nie będzie Bóg jeden wie, co im odpierdoli. Natalie nie jest typem odpowiedzialnej dziewczyny. Szczególnie po zajaraniu elektryka za sklepem obok szkoły w towarzystwie największych debili w szkole (Nat nazywa ich ,,największymi imprezowiczami”)
- Idę. – mruknęłam i zawróciłam. Teraz najważniejsze jest, żeby nie pomyśleli, że idę, bo jestem zaciekawiona, albo, nie daj Boże, czekałam na ich zaproszenie.
- Uuuuu! Alex idzie jarać! Na lekcjach kujon, a po lekcjach zdzira?
- Zamknij ryj, co? – odezwałam się, obdarzając ich przelotnym spojrzeniem.
- Ekhem… To… Macie te elektryki? – odezwała się Nat nieśmiało zza moich pleców. Po tonie jej głosu wnioskuję, że jest co najmniej dziesięć razy bardziej zdenerwowana ode mnie. Może dlatego, że po ostatnim… wypadku bardziej panuję nad swoimi emocjami i uczuciami. Przed oczami stanęła mi scena z przed trzech lat, mimo że tak rozpaczliwie próbowałam ją przegonić.
- Czy ty serio myślałaś, że cię kocham? – zawołał mi w głowie dobrze znany głos.
- Jack, ale… - pamiętam, że nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Słowa, łzy, krzyk, wszystko to uwięzło mi w gardle. Odpowiedział mi śmiech. Wredny, niemiłosierny śmiech, przecinający powietrze jak strzała.
- Ona naprawdę w to uwierzyła! Ja nie mogę, ale beka! – śmiał się. Tak przeraźliwie, tak okrutnie. Śmiał się ze mnie. Ze mnie, stojącej naprzeciwko niego z oczami rozszerzonymi z przerażenia, wściekłości, żalu, smutku i… poczucia beznadziei. Po moich policzkach ciekły łzy. Łzy, na zawsze uwiecznione na nagraniu w komórce Jacka. Ja, rycząca pośrodku boiska do piłki nożnej, na pikniku szkolnym w obecności całej szkoły. Wtedy płakałam ostatni raz. I po raz pierwszy się pocięłam.
Śmiech Jacoba przywrócił mnie do rzeczywistości.
- Co? – zapytała Nat niespokojnie.
- Elektryki pali się w podstawówce. – powiedział Max, patrząc na Natalie z politowaniem. Obrzuciłam go bacznym spojrzeniem. Mój zmysł błyskawicznego lustrowania i rozszyfrowywania ludzi mówił mi, że on także się obawia. Czyżby mieli palić to, o czym na początku myślałam?
- Zobacz. – Adam podsunął Natalie pod nos małe zawiniątko. – Powąchaj. – Dziewczyna zbliżyła nos do tego czegoś i natychmiast odskoczyła z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Widząc jej reakcję, chłopcy zaczęli się śmiać.
- Co, niedobre? – zapytał Jacob. – Koks. Najlepszej jakości!
- Nie… Ja stąd spadam. Alex, chodź. – Głos Natalie drgał. Jąkała się. Teraz nie była już zdenerwowana, była całkowicie PRZERAŻONA. Ja stałam, bacznie obserwując miny chłopaków, mając wszystkie mięśnie napięte, w razie potrzeby. Cały czas nie zmieniałam jednak wyrazu twarzy. Wiedziałam, że nie pójdzie tak łatwo. Że nie powiedzą po prostu ,,Aha, okej, nie chcecie to nie, pa!”. I miałam rację.
Nick złapał Natalie za ramię. Jednocześnie czułam spojrzenie Adama na sobie. Obserwował mnie, żeby w razie móc złapać mnie, gdybym spróbowała nawiać. I on, i ja, wiedzieliśmy jednak, że nie zwieję. Nie ja. Ale Natalie to już co innego.
- Puszczaj mnie, kretynie! – wydzierała się. Było jednak po lekcjach, w szkole nikogo nie było. Teoretycznie jeszcze 15 minut po dzwonku powinien stać tu nauczyciel dyżurujący, ale cóż – kto się tym przejmuje?
Jacob podszedł do Natalie od tyłu, żeby zwiększyć jej przerażenie. Płakała. Bała się. Jak cholera. W jej oczach widziałam siebie. Małą, bezbronną, naiwną mnie sprzed 3 lat.
Ten widok podziałał jak kubeł zimnej wody. Wyprostowałam się gwałtownie, co było dość dziwne, bo i tak stałam już napięta jak struna. Adam błyskawicznie znalazł się przy mnie, ale ja byłam szybsza. Kopnęłam go w krocze.
- Wyluzuj, nic jej nie zrobię. Pod warunkiem, że obieca, że nikomu nic nie powie. – usłyszałam Jake’a. Nie brzmiało to jednak dobrze.
- Tak. – usta Nat poruszyły się bezgłośnie.
- Co? Nie słyszałem. – powiedział Jake, uśmiechając się niewinnie. Patrzył się jednak na mnie, nie na Nat, jakby był ciekaw jak zareaguję.
- Obiecuję. – wyszeptała Natalie.
I wtedy do mnie dotarło co się tutaj dzieje. Błyskawicznie wytrzeźwiałam.
- Nie! – wykrzyknęłam, starając się zapanować nad potwornym drżeniem rąk.
- Coś się nie podoba? – zapytał Jake. – Kujonka ma pretensje?
- Tak. – odpowiedziałam. – Koniec, idziemy. – odwróciłam się i zaczęłam maszerować w stronę Natalie, trzęsącej się w uścisku Nicka. ,,Bądź spokojna, nic nie zauważą. Bądź spokojna, nic nie zauważą.” – powtarzałam sobie w duchu.
- Nic nikomu nie mówicie, tak? – Jacob zagrodził mi drogę.
- Nie. – odpowiedziałam od niechcenia. Zatkało go. Jego i innych, a ja zyskałam szansę, żeby ,,odzyskać” Nat. Kiedy tylko poczuła, że nic jej nie krępuje rzuciła się pędem do szkoły.
Ja poszłam za nią, trzymając głowę wysoko uniesioną, z bijącym sercem, spoconymi rękami, drgającymi palcami i stoicko spokojną miną.
- Jedno słowo. Jedno słowo, a pożałujecie, że się urodziłyście!! – usłyszałam wrzask Maxa.
- Jeden ruch. Jeden ruch, a pożałujecie, że w ogóle tu byłyśmy. – odpowiedziałam, odwracając się i idąc przez moment tyłem.
I oni, i ja wiedzieliśmy jedno: mamy pat. My boimy się powiedzieć, bo ,,pożałujemy”, a oni boją się, że powiemy, bo wtedy oni pożałują.

To się źle skończy. Nie wiem kto wygra tę wojnę. Wiem jednak, że ofiar będzie dużo. I po jednej, i po drugiej stronie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz