Stałam
pośrodku mostu, otoczona mrokami ciemnej, deszczowej nocy. Miasto rozświetlone
było światłami i latarniami. Rozejrzałam się. Smutno było opuszczać dom, w
którym przeżyło się 15 lat swojego życia. Ale cóż… Trzeba. Otoczona fałszywymi
przyjaciółmi, patologicznymi rodzicami, wrednymi nauczycielami umierałam.
Umierałam od środka. Szkoła, w której wysłuchiwałam, że osoby tnące się to
wariaci. Dom, w którym krzyki i awantury były na porządku dziennym.
Trzęsącymi
rękami chwyciłam się barierki i wyjrzałam w zimną toń. Czego brakuje mojemu
życiu? Wszystkiego. Zostawiłam list pożegnalny:
,,Przepraszam, że
żyłam”
Wątpię, żeby
ktokolwiek go przeczytał. Przelazłam przez barierkę. Teraz stałam do niej
plecami, podtrzymując się jej skostniałymi palcami. Przed oczami miałam rzekę,
której głębiny pochłonęły już dziesiątki ludzi. Pomyślałam o nich. Czy mieli
takie same problemy jak ja? Większe? Mniejsze?
Rok temu w
rzece utopiła się 12-letnia dziewczynka. Jej ojciec był alkoholikiem i
narkomanem, matka umarła w wyniku komplikacji poporodowych. Im więcej o tym
myślę, tym bardziej sądzę, że zanurzając się w lodowatych odmętach czuła
spokój. Nie bała się. Czekała na tą chwilę. Czekała na śmierć.
Puściłam się
jedną ręką. Słyszałam, jak ktoś zaczął krzyczeć, pokazując mnie palcem. Nie mam
zbyt wiele czasu. Ostatni raz obejrzałam się na miasto.
- Żegnajcie.
– wyszeptałam. – Nie tęsknijcie, i tak już za późno.
Puściłam się
drugą ręką. Tą jedną chwilę chwiałam się, a potem runęłam w dół. Czy bałam się?
Nie. Czekałam na to. Tak jak ta dziewczynka.
Poczułam
ramiona śmierci, oplatające mnie, gdy uderzyłam w powierzchnię wody. Nie
chciałam się wynurzać. Chciałam uciec.
Było zimno.
Cholernie zimno. Zaczęło brakować mi powietrza. Dusiłam się, dławiłam. Ale nie
bałam się. Byłam spokojna. Ostatnim odruchem wciągnęłam powietrze nosem i do
moich płuc spłynęła fala wody. A potem?
Potem była
już tylko ciemność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz